Dzisiejszy poranek nie należał do łatwych, obudziłam się smutna i wściekła. Minął w pośpiechu na wybieraniu się do szkoły. Nastrój powoli ulegał poprawie. Autobus snujący się powoli po śliskiej drodze sprawił, że stałam się jeszcze bardziej senna. Marzyłam o powrocie do domu, do ciepłego łóżka, z którego nie wychodziłabym do samego wieczora. Dojechałam do szkoły, gdzie w stanie półprzytomnym przetrwałam 7 lekcji. Udało mi się też odwiedzić aptekę, w której próbowałam kupić 2 opakowania Antidolu. Niestety, miła pani sprzedała mi tylko jedno, mówiąc, że tylko tyle zostało. Uwierzyłam jej. W jednym opakowaniu jest 10 tabletek, w każdej z nich 500mg paracetamolu i 15mg kodeiny. Łącznie mamy jej 150mg, ale to za mało. Dzisiaj chcę więcej. Postanowiłam więc pobiec do innej apteki, gdzie kupiłam bez problemu drugie opakowanie. Po powrocie do domu od razu wskoczyłam w wygodną piżamę i wypiłam kubek ciepłego żurku. Smakował sobotnim popołudniem spędzonym w towarzystwie mamy i taty. W głowie znowu pojawiła się bolesna myśl, że już nigdy tak nie będzie. Potem, standardowo wyrzuty sumienia. Nasza relacja nie była dobra, czasami wydawało mi się, że w ogóle nie istniała. Chciałam być bliżej taty, ale nie umiałam zrobić w tym kierunku ani jednego kroku. Zamknęłam oczy, wdech, łyk żurku. Otworzyłam je, znowu zamknęłam. Pojawił się obraz taty, leżącego w trumnie. Martwego. Niedługo minie miesiąc od jego śmierci, ale ja ciągle nie przyjmuję do wiadomości, że go już nie ma. I nie będzie. Nie wróci.W żołądku zrobiło się przyjemnie i ciepło od kolejnych łyków żurku. Mama pojechała do lekarza, ja zostałam w domu. Nastrój znacznie się pogorszył. Włączyłam komputer, zadzwoniłam na skypie do M. Był taki miły i kochany. Powiedziałam mu, że dzisiaj jest źle i smutno. Uznał, że mogę coś wziąć i nie będzie się gniewał. Zrobiłam więc szybką ekstrakcję. Na kartkę wydusiłam wszystkie tabletki, złożyłam ją wpół i złapałam za wałek. Kiedy Antidol zmienił się w pył, zrobiłam filtr w postaci dwóch nałożonych na siebie listków papierowego ręcznika. Nałożyłam go na szklankę, tworząc "gniazdko", następnie założyłam gumkę recepturkę na szklankę, aby filtr się trzymał. Proszek został wsypany do małego dzbaneczka na mleko. Zawsze używam go do ekstrakcji, ponieważ jest idealny do przelewania. Nie wszystkie naczynka się do tego nadają, bo często cenny roztwór zamiast na filtr, wylewa się na stół czy podłogę. Odmierzyłam strzykawką 34ml zimnej wody, wlałam do dzbaneczka z proszkiem i wymieszałam dokładnie łyżeczką. Powstałą białą ciecz przelałam do gniazdka z filtru, następnie szklankę wstawiłam do lodówki. Jestem bardzo niecierpliwa, dlatego co chwilkę zerkałam do lodówki. W końcu ekstrakcja dobiegła końca, na filtrze został biały proszek (paracetamol), a na dnie szklanki klarowna ciecz, kodeina. Zdjęłam filtr ze szklanki i delikatnie go wycisnęłam. Spadło kilka mętnych kropelek cieczy. Mam kodeinę.
1 tabletkę Cleratine popiłam musującym jeszcze wapnem. To ważne, żeby wziąć coś przeciwhistaminowego. Pamiętam, jak 2 lata temu, biorąc pierwszy raz dostałam okropnej wysypki, a skóra potwornie swędziała i wręcz świeciła na czerwono. Teraz najgorsze. Zatykam nos, szybko wypijam roztwór, jeszcze szybciej zajadam bananem, potem kostką czekolady. Kodeina jest cholernie gorzka, jednak nie jest to najgorsze, co piłam. Chyba jeszcze nic nie zdołało przebić w swoim okropnym smaku benzydaminy, na samą myśl o niej się wzdrygam. Udaję się na górę, rozmawiam z Mateuszem. Gramy. Mija 5 minut, 10 minut, 20 minut... Jest miło. Jest ciepło. Jest fajnie i przyjemnie. Jest mi dobrze. Moje ciało się rozluźnia, mój umysł oczyszcza. Zalewa mnie fala ciepła. Moje uszy płoną. Ale to miłe i cholernie przyjemne. Czuję, że się zaczyna. jest mi dobrze. Chcę, żeby tak było zawsze. Czas leci nieubłaganie, a ja rozkoszuję się najmniejszymi czynnościami. Oddech jest trochę płytki, ale serce bije spokojnie. Jest mi dobrze. Cały czas rozmawiam z M. Czuję, jak bardzo go kocham. Mam wrażenie, że to miłe ciepło, które ogarnia moje ciało to miłość. To w kodeinie jest cudowne. Prostuję się, wydając przy tym dźwięk "strzelających kości". Przyjeżdża mama. Zastanawiam się, czy widzi moje przyćpane oczy i nadmiernie zwężone źrenice. Przynosi mi jogurt. Cieszę się, dziękuję jej, mówię, że ją kocham. Nie chcę, żeby ten stan się kończył, ale wiem, że to już niedługo. To jest najgorsze w opiatach. Szybko uzależniają. Wiem, że nie wezmę kolejnej dawki kodeiny szybciej, niż za tydzień. Daję się więc ponieść trwającej ciągle fazie. Jest mi dobrze. Jest mi bardzo dobrze.